Dach z kory jest wodoodporny wyłącznie wtedy, kiedy akurat nie pada.
Nessmuk
Wiele jest rodzajów szałasów. Dachy jednospadowe (lean-to), dwuspadowe, w kształcie litery A. Kryte liśćmi, gałęziami, korą, mchem, trzciną. Małe jednoosobowe schronienia i duże konstrukcje. Zimne i ciemne albo ogrzewane ogniskiem. Wspólny ich mianownik jest zaś taki, że nie zabieramy ich ze sobą na miejsce obozowania, budujemy je z wykorzystaniem występujących lokalnie materiałów. Jeśli chcemy zbudować szałas z liści, nie idziemy do sosnowego boru. Albo raczej na odwrót: jeśli akurat jesteśmy w sosnowym borze, to nie nastawiamy się na budowę szałasu z liści.
W polskich warunkach dochodzi jeszcze jeden czynnik. Jeśli jest to las państwowy to najlepiej uznać, że budulca na dobrą sprawę nie ma w nim wcale i powstrzymać się od budowy. Budulec jako taki oczywiście jest, ale nie jest naszą własnością, nie mamy też najprawdopodobniej zgody właściciela na pozyskiwanie takiego budulca ani na zaśmiecanie krajobrazu naszą radosną twórczością. Są jednak miejsca, gdzie budowa szałasu jest możliwa bez wchodzenia w konflikt z prawem. Może to być nasza prywatna działka, działka kogoś, kto nam pozwolił na obozowanie albo głęboki las w odległej dziczy w odległym kraju gdzie postawienie szałasu z martwego drewna jest legalne.
Gdyśmy z Szymonem szli zbudować obozowisko mające nas gościć przez ponad dwa tygodnie, on miał ze sobą brezent z bardzo dobrze zaolejowanego płótna. Ja miałem dwie stare przeciekające pałatki. Szymon rozwiesił swój tarp i mógł pod nim wygodnie i sucho obozować. Ja stwierdziłem, że zdam się na dary lasu. Nastawiłem się na budowę zadaszenia ze znalezionych w lesie uschłych żerdek oraz odrobiny świeżych jodłowych gałęzi. Gdyśmy jednak znaleźli miejsce dogodne do obozowania, jodeł tam było jak na lekarstwo. Plan wziął w łeb. Leżały jednak wszędzie przeogromne zwalone sosny, wzrosłe w dziewiczym lesie kilkumetrowej średnicy giganty, z których martwych pni odpadały płaty kory grube na dziesięć centymetrów i wielkie na całe metry. Materiału było w bród, był też dostępny bardzo blisko obozu.
Nie zastanawiałem się długo. W godzinę postawiłem szkielet szałasu. Zdecydowałem się zbudować dwuspadową małą chatkę. Nie potrzebowałem w niej ognia – ten był przy szałasie Szymona – chciałem zacisznego miejsca do spania, chroniącego mnie przed wiatrem, deszczem, a także słońcem (lepiej mi spać w zupełnej ciemności). Nie każdemu taka konstrukcja by odpowiadała (np. nie Szymonowi). Mi – zdecydowanie tak.
Po ukończeniu szkieletu zająłem się budową łóżka traperskiego. Wolałem to zrobić teraz, gdy dostęp do miejsca nie był ograniczony. Łóżko było konieczne, bo w miejscu szałasu ziemia nie była równa, był spadek, który mogłem zniwelować łóżkiem. Dawało też lepszą izolację cieplną od podłoża. Łóżko zbudowałem z kilku żerdzi oraz kilku gałązek leszczynowych. Pokryłem garścią łapek jodłowych i przykryłem cieńszym z koców. Legowisko gotowe i nawet wygodne.
Następnie zająłem się konstrukcją ścian. Chciałem, aby były solidne, aby kora na nich leżała pewnie i nie spadała mi na posłanie i na głowę. Okrzesałem zwalone drzewa i zaniosłem do obozu całe naręcze prostych martwych gałęzi. Po dwóch kolejnych godzinach ściany były gotowe.
Przyszedł czas na korę. Chatkę pokrywałem od spodu, dodając kolejne warstwy kory i zakrywając dodatkowymi kawałkami pozostawione otwory. To także z grubsza zajęło mi około dwie godziny. W tym momencie powinienem był przyciąć sterczące końcówki gałęzi tak, aby dobrze położyć korę na samym szczycie dachu, ale byłem już zmęczony i korę po prostu położyłem na szczycie.
Wieczorem zaczął padać deszcz i nie przestał do rana. Przez całą noc gnębiły mnie kapiące na krople. Jak na siłę opadu nie było ich dużo, ale wystarczyły, żeby do rana zrobić na kocu kilka kałuż. Ten zaczął śmierdzieć zgniłym trollem. Następnego dnia gdy przestało padać rozwiesiłem przy ognisku koc i zabrałem się za usprawnienia. Przyciąłem scyzorykiem wszystkie gałęzie na dachu i położyłem kilka warstw grubej kory.
Przez następne dwa tygodnie deszcz padał niemal codziennie i co noc. W chatce wciąż lekko kapało, ale były to pojedyncze krople co kilka minut. Było ich na tyle mało, że koc ogrzewany moim ciałem pozostawał suchy, a chatka była wybornym schronieniem przed siłą żywiołu. Była też moją gawrą, norą, domem, pałacem i zamkiem. Odgradzała od zewnętrznego świata, definiowała moje królestwo. Dawała poczucie bezpieczeństwa.
Jedna uwaga do wpisu “Chatka z kory”