W maju 2019 roku wyruszyliśmy z Kubą Doroszem z Universal Survival w Góry Skaliste przekonać się na własnej skórze jak by to było wędrować całymi tygodniami z plecakiem, strzelbą, siekierą i technologią sprzed ery plastiku i elektroniki.

Jakby to było wyruszyć w prawdziwą bezwzględną dzicz? 
I zrobić to ze sprzętem naszych pradziadów? 
Z tomahawkiem, czarnoprochową strzelbą, 
wełnianym kocem, 
i ręcznie uszytymi ze skóry łapciami? 
Z blaszanymi garnkami, 
bawełnianym namiotem, 
w którym przyjdzie spać w każdą pogodę przez kilka tygodni?
Zamiast gdybać, spakowaliśmy po plecaku i ruszyliśmy przekonać się o tym na własnej skórze. 
Poszliśmy w Góry Skaliste, w których dzicz 
jest dzika 
i nieokiełznana. 
Na co się pisaliśmy? Czy na górskie szczyty, spowite we mgle i zawalone zaspami śniegu? 
Upały? 
Spotkania z pustelnikami żyjącymi w miejscach niemal zupełnie niedostępnych?
Pisaliśmy się na pewno na wielką przygodę! 
Na wędrówkę po spalonych słońcem zboczach kanionu, 
na nocleg w improwizowanych szałasach, 
na chwile relaksu 
i godziny wyczerpującego marszu. 
Na eksperymenty survivalowe, 
na korzystanie z tego, co oferuje matka natura 
i na zmaganie się 
dokładnie z tym samym. 
improwizowaliśmy, 
strugaliśmy, 
szyliśmy, 
polowaliśmy, 
obchodziliśmy urodziny, 
rąbaliśmy opał, 
polowaliśmy (a jakże!), 
wypędzaliśmy z obozu nieproszonych gości, 
innych zapraszaliśmy siłą. 
Szliśmy przez spalone do cna lasy, 
zmagając się z trudami podróży, 
przemoczonymi stopami, 
przemarzniętymi stopami, 
dla których naprędce szyte były obozowe kapcie. 
Z obozową rutyną, 
nieco trudniejszą niż kilkuminutowe rozbijanie współczesnego samonośnego namiotu albo hamaka. 
Szliśmy dalej i dalej, 
głębiej 
i bardziej. 
A matka Natura tylko podbijała stawkę. 
Witała nas coraz chłodniej 
i ostrzej. 
Przedzieraliśmy się przez nieprzyjazne ostępy 
w tym, czym się tylko dało. 
I w końcu, wracając w słoneczne doliny 
mogliśmy jak nigdy wcześniej docenić najprostsze przyjemności. Słońce, 
pierwszy po paru tygodniach prawdziwy obiad 
i sernik! 
Możliwość posadzenia czterech liter na prawdziwym krześle 
i ujrzenia po długim czasie swojej własnej ogorzałej gęby. 
Zawitaliśmy do miejscowego baru 
gdzie z miejscowymi 
na nowo odkrywaliśmy uroki kontaktu z innym, obcym człowiekiem. 
Na ostatnie kilka dni pojechaliśmy w miejsce nieco bardziej przyjazne, ale wciąż trudno dostępne, 
gdzie jadąc autem trzeba być gotowym na wszystko. 
Miejscowi wożą piły spalinowe, nam musiało wystarczać to, co mamy. 
I tam, w dole kanionu, nad grzmiącą Rzeką Bez Powrotu, 
obozowaliśmy dalej, w starym stylu, 
w nieco tylko jednak przyjemniejszym i łagodnym wydaniu. 
gdzie był czas zapalić fajkę, 
poodkrywać miejscową dziką florę… 
i faunę. 
Zanurzyć się w lekturze, 
oskórować i zjeść węża, 
złowić rybę 
na improwizowanym sprzęcie. 
Po trzech tygodniach obozowania pod gołym niebem ze starym przedpotopowym sprzętem wyszliśmy w końcu z dziczy. Nie było źle!
Czy sprzęt się sprawdził? Szczegóły techniczne wyprawy i omówienie sprzętu znajdziecie wkrótce u mnie na blogu.
Relacja video pojawi się na kanale YT UniversalSurvival pod koniec wakacji.
Howgh!
Spoko opcja 🙂
PolubieniePolubienie
Wyrazy sympatii, pozdrowienia z mokrej Norwegii.
PolubieniePolubienie