W poprzek dróg

Simas i Rufus
Norwegia, okolice Bergen
Listopad 2011

– Rafał, co będzie jeśli nam namiot przemoknie?
– Nie przemoknie.
– A jak przemoknie? Leje już od dziesięciu godzin. Zacznie kapać i będziemy mieli przewalone.
– No to będziemy mieli przewalone…

– Simas? Mogę się odlać do termosu?
– Co?!
– Nie chce mi się wyłazić ze śpiwora na deszcz. Obiecuję, że umyję.
– N-i-e-ma-m-o-w-y! Absolutnie! Nie na taką unię się umawiałem!
– No doobra, doobra…

To była jedna z niewielu niesamotnych wypraw i nie mogłem się tak po prostu odlewać do termosu. Pojechaliśmy z kolegą Litwinem (o nazwisku Mickiewicz) na wycieczkę. Bilety były tanie do Bergen, więc polecieliśmy do Bergen. Był listopad 2011 roku.

Przed wylotem czytałem o dawnych plecakach i zastanawiałem się, jak ludzie podróżowali przed wynalezieniem pasów biodrowych, „oddychających pleców” i systemów regulacji. Metod było wiele, ale jedną z najprostszych był lekki płócienny plecak pozbawiony usztywnienia. Jeśli spakować go lekko i jeśli nic nie będzie ugniatać pleców, powinien być wygodny. Tak też zrobiłem. Z trzydziestolitrowego Fjallraven Vintage wyjąłem „oddychające plecy”, dzięki czemu stał się zwykłym płóciennym półkilogramowym workiem. Wsadziłem doń karimatę, tak żeby usztywniła wszystko, wrzuciłem śpiwór i jedzenie, a na górę bluzę. Zamiast kurtki wziąłem poncho, a Simas zabrał namiot. Plecak spakowany na pięciodniową wycieczkę ważył niecałe 10 kilogramów.

Po wylądowaniu z lotniska wyszliśmy wprost w las i szliśmy przez mrok, przed siebie. Przez wzgórza, lasy, doliny, rzeki, wsie i drogi. W poprzek dróg, żeby nie psuć sobie zabawy. Mieliśmy stare radzieckie mapy. Polak, Litwin i sowieckie wskazówki.

Było bardzo mokro. Ciemno, mokro, błotniście. Nabawiłem się stopy okopowej. Skóra popękała i bolała jak jasna cholera.

Gdy pięć dni później wracaliśmy samolotem, mi gniły stopy, Mickiewicz układał sonety, obaj śmierdzieliśmy i śpiewaliśmy stewardesom zalotne piosenki.

Żyć, nie umierać. 🙂