Myślę o sobie czasem jak o dzikim Indianinie albo starym berserku przebranym tylko za dziewiętnastowiecznego Amerykanina. Gdy ciasny gorset cywilizacji ciśnie mnie zbyt mocno, zrzucam go, oddając się odmładzającemu duszę barbarzyństwu i słodkiemu lenistwu.
George Washington Sears, ps. Nessmuk, mimo że urodził się w pierwszej połowie dziewięnastego wieku, jest zaskakująco bliski wielu współczesnym miłośnikom rekreacji na świeżym powietrzu. Tak jak i większość z nich, musiał dzielić czas pomiędzy obowiązki wobec rodziny i pracę zarobkową, a swoją największą miłość: podróże i obozowanie na łonie natury.
Nie był zawodowym traperem, ani przewodnikiem, ale szewcem, który kochał dziką przyrodę. Dorywczo imał się najróżniejszych prac: bywał marynarzem, rybakiem, woźnicą, nauczycielem, handlowcem, górnikiem, dziennikarzem, aby w wolnym czasie stawać się leśnym włóczęgą, rekreacyjnym myśliwym, wędkarzem i pasjonatem wioślarstwa.
Pod koniec życia został bardzo poczytnym autorem artykułów podróżniczych oraz Woodcraftu, czyli klasycznego już dziś poradnika na temat leśnego obozowania. Jego imieniem nazwano górę, jezioro, nazywa się do dziś zaprojektowany model noża, ultralekkiej kanadyjki, oraz kilku innych jego leśnych pomysłów i rozwiązań.
***
Czy był wyczynowcem, herosem gotowym biegać triatlony i odgryzać pstrągom głowy w strumieniach? Raczej nie. George był drobnej postury, mierzył metr pięćdziesiąt, ważył pięćdziesiąt kilogramów i od wczesnej młodości zmagał się z astmą i gruźlicą. Mimo to ruszał w dzikie knieje braki nadrabiając sprytem (nosząc bardzo lekki ekwipunek) i jakże zdrową dawką dobrego humoru.
Urodziłem się w najbardziej jałowej części kompletnie jałowego Massachusetts, na skraju lasu Douglas Woods, pół mili od stawu Nipmuc i trzy mile od jeziora Junkamaug. To niesamowicie pasjonujące wydarzenie miało miejsce w Południowym Klinie jakieś sześćdziesiąt cztery lata temu.
Pod górkę miałem od samego początku. Stara złośliwa niania, która była przy moich narodzinach, z nieskrywaną przyjemnością dręczyła mnie później taką oto historią:
— Dżo-o-rdż! Ważyło ci się tylko cztery funty, jakeś się urodził. Wsadzilim cię do kwartowego garnka i nakrylim pokrywko!
Za każdym razem miałem ochotę ją za to zamordować, ale nigdy tego nie zrobiłem. Chociaż kiedy jej się w końcu zmarło, byłem całkiem kontent. Na pogrzebie pożegnałem ją z ogromną satysfakcją.