Samodzielna impregnacja: olejowane płótno

Przed wynalezieniem współczesnych tkanin i materiałów syntetycznych, z których szyte są obecnie namioty i turystyczne płachty (tarpy), ludzie korzystali z bawełny, a jeszcze wcześniej lnu. Pisałem już nieco na ten temat: o namiocie z nieimpregnowanego prześcieradła i płóciennym tarpie. W pierwszym przypadku był to namiot dwuspadowy z cienkiej nieimpregnowanej bawełny, który chroni przed deszczem tylko, gdy go bardzo mocno napiąć i rozwiesić pod ostrym kątem, a jego zaletą jest bardzo niska – jak na realia tradycyjne – waga (ważył dwa kilogramy i mieścił wygodnie dwie osoby). Wadą był fakt, że działał tylko przy odpowiednim rozwieszeniu. Położony na płasko albo choćby słabo naciągnięty wybrzuszał się i przeciekał. Drugi przypadek to współczesny, dostępny w sprzedaży bardzo gruby i impregnowany nowoczesnymi metodami brezent, który był absolutnie wodo- i ognioodporny, ale też okropnie ciężki. Płachta o wymiarach 2,8 x 1,8 m ważyła prawie trzy kilogramy, czyli miała gramaturę rzędu 550 g/m2.

Na następnej (zbliżającej się wielkimi krokami!) wyprawie do Laponii w dzicz popłynę łodzią. Przez większość czasu nie będę tego musiał nosić, mógłbym więc pokusić się o bardzo ciężki, „pancerny”, płócienny namiot wykonany z grubego brezentu, ale miałbym wtedy ogromny problem z ewentualnymi przenoskami strasznie ciężkiego sprzętu. No i nie miałbym okazji do poeksperymentowania z innymi rozwiązaniami. Alternatywnie mógłbym zabrać namiot nieimpregnowany, ale przy bardzo silnym wietrze na otwartych przestrzeniach tundry, a także podczas zmagań z wodą przy podróży łodzią, wolałbym mieć coś, co nie przecieka nawet rozwieszone poziomo. No i nie nasiąka.

W Leśnych wędrówkach Nessmuk opisuje przygodę, gdy dopadła go na łódce burza. Zmókł do suchej nitki, ale koc zawinięty w namiot z olejowanego płótna pozostał suchy. Później, gdy kładł się spać, zamiast rozwieszać namiot po prostu się weń zawinął. To oznacza, że stosowane od dawien dawna olejowane płótno zachowuje się tak jak tego oczekuję – nie potrzeba go naciągać ani wieszać pod ostrym kątem, by chroniło przed deszczem. Do tego musi być dosyć lekkie – Nessmuk słynął z zamiłowania do lekkiego sprzętu.

Olejowane płótno to materiał nasączony czyli pokostem. Pokost po nasączeniu tkaniny powoli polimeryzuje, tworząc hydrofobową, nienasiąkliwą i nieprzepuszczalną barierę. Dzięki polimeryzacji przestaje być płynny – nie klei się i nie lepi. Ta metoda impregnacji opisywana jest jednak jako dość uciążliwa i potencjalnie niebezpieczna… Świetnie! Od tego przecież tu właśnie jestem aby próbować metod uciążliwych i niebezpiecznych.

W IKEA zamówiłem więc prześcieradło z egipskiej bawełny (materiału stosowanego min. przez Nessmuka) o wymiarach 2,4 x 2,6 m i gramaturze 130 g/m2. Po odpakowaniu natychmiast wrzuciłem je do pralki na długi cykl – pościel zwykle nasączona jest apreturą, czyli chemicznym uszlachetnieniem, którego podczas impregnacji nie chcemy mieć w naszym materiale. Po wypraniu i wysuszeniu ważyło 820 g. Następnie zmieszałem w wiadrze, na świeżym powietrzu, w proporcjach 1:1 pokost lniany i terpentynę balsamiczną. Wrzuciłem do wiadra prześcieradło i energicznie ugniatając nasączyłem cały materiał. Gdy już całe się nasączyło, rozwiesiłem je na sznurku (z początku na otwartej przestrzeni, po jednym dniu pod zadaszeniem) do wyschnięcia. Schło tak przez tydzień, a następnie rozłożone na płasko przez kolejny.

Materiały gotowe!
Wiadro, pokost i ja.
Prześcieradło należy dobrze nasączyć mieszaniną.
Proporcje pokostu i terpentyny to 1:1. Gdyby użyć samego pokostu, byłby zbyt gęsty, mógłby tworzyć zbyt grube warstwy, które nie chciałyby schnąć. Gdyby dać za dużo terpentyny – tak jak ja tutaj w pierwszym podejściu – mieszanina byłaby zbyt płynna i ściekała z materiału, zamiast w nim zostać. Użyłem tutaj pokost do terpentyny w proporcjach 1:2 i wszystko praktycznie musiałem z powrotem łapać do wiadra. Po zmianie proporcji na 1:1 cała mieszanina została w materiale.

Suszenie to etap krytyczny. Niektórzy patrzą niechętnie na tę metodę z dwóch powodów. Po pierwsze polimeryzacja pokostu trwa kilka tygodni i zanim to się stanie, materiał się lepi i nieprzyjemnie pachnie, a po drugie jest niebezpieczna. Podczas polimeryzacji pokostu wydziela się dużo ciepła. Gdyby takie zaimpregnowane prześcieradło, zamiast go rozwieszać na świeżym powietrzu, zwinąć w kulkę albo złożyć, przy wielu warstwach materiału z których nie mogłoby łatwo uchodzić ciepło, mogłoby dojść nawet do samozapłonu. Pokost jest łatwopalny, można więc w ten sposób spowodować pożar.

Prześcieradło rozwieszone do schnięcia. Pierwszego dnia schło pod otwartym niebem. Potem pod zadaszeniem, ale wciąż na zewnątrz budynku. Schnący pokost musi mieć dobrą wentylację. Paradoks polega na tym, że przy zbyt niskich temperaturach nie chce polimeryzować i pozostaje lepki, a w wysokich zwiększa się ryzyko samozapłonu. Moje prześcieradło schło w temperaturach około 20 – 25 stopni C.

Po dwóch tygodniach materiał przestał się już jednak kleić. W dotyku stał się… jakby syntetyczny, gumowaty. Waga prześcieradła wzrosła do 1,8 kg. Czyli gramatura zwiększyła się o 160 g/m2 – do 290 g/m2. To wciąż o wiele mniej od wspomnianego wyżej współczesnego brezentu! A jak się sprawdza na deszczu?

Przed wyprawą nie miałem możliwości sprawdzenia go w boju na wyjeździe podczas którego padałby sążnisty deszcz, zrobiłem więc test „ogródkowy”. Rozwiesiłem prześcieradło w ogródku i poddałem torturom węża ogrodowego. Pod spód dałem warstwę gazet, na których najłatwiej widać byłoby ewentualne przeciekanie. Wpierw przez godzinę padał nań „deszcz” umiarkowany – wąż ustawiłem tak, aby pryskał do góry nad prześcieradło rozproszonym strumieniem. Następnie przez pięć minut torturowałem je bezpośrednim strumieniem wody, jakbym chciał ciśnieniowo umyć z ptasich kleksów. Wynik? Po obu tych zabiegach materiał pozostał od wewnątrz zupełnie suchy i przyjemny w dotyku, a gazety gładkie bez śladu kropli wody. To działa! Tarp z olejowanego prześcieradła po doszyciu pętelek wyruszy ze mną na wyprawę i będzie głównym schronieniem od deszczu.

Moim skromnym zdaniem „testy” sprzętu polegają na jego testowaniu – czyli celowemu poddawaniu obiektu wybranym czynnikom (w kontrolowanych warunkach!) i następnie obserwacji. Używanie sprzętu w terenie… to używanie. Nie bójmy się tego słowa, straszne nie jest.
Tarp nie dorobił się jeszcze odciągów. Ma odciągi z szyszek i sznurka. Dedykowane, ma się rozumieć. Komu dedykowane? Nie wiem, może fanom rozwiązań dedykowanych? O właśnie.
Cudo, normalnie. Od zewnątrz ścieka, od środka suche. Prawie jak silnylon, tylko trochę ciężkie i śmierdzi.
Tarp waży 2 kg, jest więc o wiele cięższy od współczesnych (dwukrotnie co najmniej), ale jak na realia obozowania tradycyjnego jest lekki, technologicznie zaawansowany, pancerny i wierny!

Będzie to jednak tylko tarp – zadaszenie niechroniące przed wiatrem. Jak sobie z tym zamierzam poradzić? Oprócz tarpa chciałem zabrać też namiot, który posłużyłby mi wszędzie tam, gdzie nie muszę robić przenosek. Przeprowadziłem więc jeszcze drugi test – z bawełnianym namiotem amerykańskiej armii (tzw. pup tent) uszytym z brezentu o średniej gramaturze i w zamyśle dwuosobowym. Dla odmiany nasączyłem go woskiem i poddałem podobnym (tym razem nieudanym!) próbom. O tym w kolejnym wpisie.

Howgh!

9 uwag do wpisu “Samodzielna impregnacja: olejowane płótno

  1. W końcu pokost 👍 Robiłeś test przy jakiej grubości słupa wody zaczyna przeciekać? U mnie było to około 2cm. Twój jest całkowicie hydrofobowy, czy część wody wsiąka? No i nie wspomniałeś że Nesmuk nie przepadał za tego typu rozwiązaniem 😉

    Polubienie

    1. Niewielka część zdaje się wsiąkać – widać to po zaciekach. Nie robiłem takich testów ze słupem wody, ale nie zaszkodzi spróbować. Co najważniejsze, te wstępne przymiarki wskazują, że sprawdzi się na wyprawie – jest póki co najbardziej wodoodporne ze wszystkich tradycyjnych rozwiązań jakie stosowałem. Zrobiłem też wstępne przymiarki z woskowanym namiotem i na razie chyba go sobie daruję. Ciemna wilgotna nora.

      Tak, Nessmuk ostatecznie wolał impregnację ałunem. Też o tym zrobię post, ale najpierw musi mi się proces udać. Na razie coś nie wychodzi i prędzej zaufam olejowanemu płótnu.

      Polubienie

      1. Na całe szczęście lepienie się na słońcu i bez słońca u mnie ustępowało z czasem liczonym w spędzonych nocach. Może gdyby George był bardziej cierpliwy to zostałby przy tej metodzie 😉
        Teraz już prawie nie różni się w dotyku od normalnego drelichu, ale mimo hydrofobowości, część wody przepuszcza na drugą stronę. Pewnie z czasem będzie wymagał powtórnej impregnacji.
        Będę eksperymentował, w szklarni właśnie suszy się prototyp z satyny dla znajomego, drugi jeszcze jest u krawca, dojdzie do tego poncho, a stary powędruje do znajomego 🙂

        Polubienie

  2. „Przeprowadziłem więc jeszcze drugi test – z bawełnianym namiotem amerykańskiej armii (tzw. pup tent) uszytym z brezentu o średniej gramaturze i w zamyśle dwuosobowym. Dla odmiany nasączyłem go woskiem i poddałem podobnym (tym razem nieudanym!) próbom. O tym w kolejnym wpisie.”

    Chciałem tylko powiedzieć, że ciągle czekam na ten wpis 🙂

    Polubienie

      1. Impregnacja woskiem nie jest trudna, trzeba tylko mieć żelazko. Najlepiej stare z żelazną stopką. Można rozetrzeć wosk i mniej więcej potem przez papier potraktować żelazkiem. Nie robiłem tego na dużych powierzchniach.

        Polubienie

      2. Żelazko nie jest niezbędne. Można wykorzystać nawet ognisko. Problematyczne jest wcieranie wosku na dużych powierzchniach.

        Polubienie

Dodaj komentarz