Bushcraft klasyczny czy nowoczesny?

Z okazji współpracy z panami z Ekwipunku Dźwiganego Codziennie i promocji naszej najnowszej książki, Obozownictwa J.M. Goulda, panowie urządzili konkurs, zadając z pozoru proste pytanie: klasyka czy nowoczesność w bushcrafcie? Przyszło mi przeczytać kilkaset wpisów, ocenić je i wybrać zwycięzcę. Z większością wypowiedzi, nawet tych z pozoru sprzecznych, się zgadzam. Sprawa jest więc nieoczywista, bo jak decydować, kto najlepiej uważa, co sam lubi? Jakoś postaram się z tego wybrnąć, a tymczasem pozostaje pytanie, którym ja sam dręczę się niemal od zawsze, odkąd zacząłem bawić się w leśne obozowanie. Jeśli ciekawi Was, co sam o tym sądzę, zapraszam do lektury. Jeśli nie, zwycięzca konkursu ogłoszony jest na samym dole.

Kim jesteśmy?

Pędzący postęp technologiczny, a także związana z nim eksplozja demograficzna, sprawiają, że świat dziki nieustannie się kurczy. Inna była dzicz czasów Nessmuka, inna traperów z pierwszej połowy XIX wieku, inna jest nasza – jeśli jakaś dzicz jeszcze w ogóle pozostała. Ci z nas, którzy tęsknią za kontaktem z nieokiełznaną przyrodą, muszą mierzyć się z trudną prawdą, że ludzie z czasów minionych przyrody tej mieli dla siebie o wiele więcej. Przygody, historie które mogą nas inspirować i fascynować, ludzie w których ślady pragnęlibyśmy iść, często osadzeni są w innych od naszej epokach. Ich stroje, przedmioty, sposoby podróżowania, radzenia sobie w dziczy, są też nierozerwalną częścią tych opowieści. Dlatego gdy myślimy o atletycznym, twardym jak granit traperze nocującym pod gołym niebem, przychodzi nam nierzadko na myśl prymitywny obóz – ognisko, wełniany koc i filcowy kapelusz.

W dzisiejszych czasach idąc w las, uprawiając bushcraft, robimy to najczęściej rekreacyjnie. Nie za chlebem tam bowiem idziemy, a za rozrywką. Nie ogranicza nas więc pragmatyzm, tylko nasza własna wyobraźnia. Sami – jeśli tylko zechcemy – możemy narzucić wydarzeniu konwencję, zrealizować marzenia zgodne z jakimiś własnymi wyobrażeniami. Musimy pamiętać, że zawsze będą to wyobrażenia człowieka XXI wieku. Czego byśmy nie zrobili, choćbyśmy i nago poszli do lasu gołymi rękami łapać sumy i siłować się z niedźwiedziami, to i tak w sercu i głowie pozostajemy dziećmi nie dżungli, a Neostrady. Naszej choćby i najprymitywniejszej wiedzy nie wyssaliśmy z mlekiem matki, a szaman nie wprowadzał nas inicjacjami w świat dorosłych. Zdobyliśmy ją ewentualnie w harcerstwie, z książek, a najczęściej z Internetu. Jak każdy człowiek w historii dziejów, jesteśmy nieodrodnymi dziećmi swojej epoki. Z jednej strony – szczególnie tym, którym marzy się leśna podróż w przeszłość – może wydawać się to wadą i ograniczeniem. Nie jest. Jest naszą tożsamością, której nikt i nic nam nie odbierze, nawet my sami. Czego byśmy nie zrobili, jak byśmy nie obozowali, na jakichkolwiek zasadach, to i tak zawsze pozostajemy sobą.

How to be a 21st-century caveman | Adelaide Now

Gdyby Nessmuk żył dziś…

Czytamy więc opowieści z mchu i paproci, porywają nas opowiadania Londona, fascynują Nessmuk, Kephart, Hugh Glass i Ostatni Mohikanin. Identyfikujemy się z bohaterami, zaczynamy marzyć, jakby to było być jednym z nich, ruszyć na wspólną przygodę. Czym więc byłoby pójście w ślady Nessmuka?

Nessmuk, jak my, był człowiekiem swoich czasów i miejsca. Uciekał przed cywilizacją w las, korzystając z jak najlżejszego dostępnego mu ekwipunku, w większości dość jak na owe czasy nowoczesnego (wyjątkiem był tylko karabin, który wolał w wersji odprzodowej, mimo że nowocześniejsza broń na naboje scalone towarzyszyła mu przez dobre kilkadziesiąt lat życia). Z jednej więc strony kusi nas myśl, by ruszyć w las dokładnie jak on, jeden do jednego, w wełnianej marynarce i spodniach, z czarnoprochową fuzją i wiosłem, w lekkiej drewnianej kanadyjce. Z drugiej strony wiedząc, że George nie bawił się w rekonstrukcję historyczną i nie udawał wcześniejszych od niego traperów, możemy równie słusznie stwierdzić, że pójść w ślady Nessmuka to wziąć ze sobą nowoczesny lekki sprzęt i cieszyć się komfortem. Oba podejścia są równie słuszne.

Ale jak to? A no tak to! Prawda jest bowiem bardzo prosta: iść w ślady Nessmuka w stu procentach, jeden do jednego, jest niemożliwe. George żył w Ameryce XIX w., my w Polsce XXI w. Gdyby żył dziś, to by nie był Nessmukiem. Nie uciekałby w dzieciństwie do lasu z fabryki, bo dziś nikt by mu nie kazał pracować w przędzalni. Nie zaciągnąłby się do Armii Północy walczyć z konfederatami. Niewykluczone też, że mając do dyspozycji tanie połączenia lotnicze zamiast w góry Adirondack podróżowałby zgoła gdzie indziej.

Musimy nie tylko pogodzić się z tym faktem, ale i zdać sobie sprawę, że właśnie dokładnie to sprawia, że Nessmukiem się fascynujemy. Część jego świata, wiedzy, spojrzenia na życie da się przełożyć na nasz język, części się już nie da; jest z jednej strony obcym, a z drugiej – zaskakująco bliskim. Gdyby Nessmuk żył dziś… to Stary Wspaniały Świat nie wydałby jego książki! Wydalibyśmy jakiegoś innego dziewiętnastowiecznego klasycznego autora, żeby fascynować się jego równoczesną odmiennością i bliskością, i czerpać mądrość minionych wieków.

Chcąc iść w ślady Nessmuka mamy więc do wyboru: możemy próbować przeżywać to co on, ze sprzętem który jemu był bliski (a nam obcy!), albo próbować przeżywać przygody ze sprzętem, który bliski jest nam. Te dwa odmienne doświadczenia się nie wykluczają. Niejedną w życiu można odbyć podróż.

https://www.adirondackexplorer.org/wp-content/uploads/2015/11/Will_Madison.jpg
Will Madison, prapraprawnuk samego Nessmuka, rusza w ślady dziadka. W 2015 r. wypożyczoną z muzeum kanadyjką odtworzył wycieczkę z 1883 roku: z Old Forge do pensjonatu Paula Smitha i z powrotem. Łódź była oryginalna, reszta sprzętu niekoniecznie. Pragnął jednak tego samego co wszyscy: odkryć część skrytej pod zasłoną czasu tajemnicy.

https://www.adirondackexplorer.org/stories/in-nessmuk-wake

Pozwólcie na artystyczną analogię: Szekspir jest ponadczasowy. Jego opowieści pozostają jednakowo poruszające, bez względu na to, czy przedstawienia teatralne albo filmy realizowane na ich podstawie są wierne elżbietańskim realiom, czy uwspółcześnione. Każda z możliwych realizacji i interpretacji ma coś do zaoferowania.

Dawni traperzy dziś…

Nie inaczej jest z resztą bohaterów przeszłości. Wielu z nich, jak na przykład traperzy pierwszej połowy XIX wieku, jechało w las za chlebem. Nie można mówić o nich, co by robili gdyby żyli dziś, bo ludzie o podobnym usposobieniu i potrzebach dziś przecież żyją! Lecą do Brazylii zarabiać przy wycince Puszczy Amazońskiej, pracują na platformach wiertniczych, wielkich budowach, wożą osiemnastokołowymi ciężarówkami towary w poprzek kontynentów. Jeśli fascynują nas bohaterowie przeszłości, to trzeba zaakceptować fakt, że muszą oni w tej przeszłości już pozostać. Nam za to pozostaje z ich historii czerpać. Pełnymi garściami, do woli!

Brazil′s Amazon deforestation documented via massive satellite ...
Traper XXI w.?

W poszukiwaniu szczęścia

Jesteśmy więc wolni. Cieszmy się tą wolnością! Możemy jechać do lasu z nowoczesnym sprzętem, możemy ze starodawnym, jeśli tylko sprawi nam to przyjemność. Może to być tylko drobny akcent, na przykład lampa naftowa dodająca klimatu. Może to być całościowe skomplikowane przedsięwzięcie, gdy próbujemy każdy element wyposażenia dostosować do starodawnego wyobrażenia.

Jeśli ktoś powie, że wycieczka starodawnym sprzętem jest celowym utrudnianiem sobie życia, to cóż… Owszem, oczywiście, jak najbardziej jest. Nie bardziej jednak, niż wycieczka na siłownię, gdzie podnosimy kilogramy i pokonujemy kilometry tylko po to, żeby ponieść trud ich podnoszenia i przenoszenia. Pokonywanie trudu samo w sobie może być celem. Rozwija nas, utrzymuje w formie, daje poczucie satysfakcji.

Szczęście jest czymś, co rodzi się z poczucia satysfakcji po pokonywaniu życiowych przeszkód.

prof. Z. Bauman

Tak mówi profesor Bauman. Jeśli więc ktoś z życiowej konieczności musi znosić codzienne trudy, to nie trzeba mu ani chodzić na siłownię, ani specjalnie utrudniać sobie życia leśnymi wyzwaniami. Jego życie, o ironio, jest już kompletne. Jeśli jednak męczy go jałowość codziennej egzystencji, a z wygody i komfortu wiotczeje mu ciało i gnuśnieje duch, to satysfakcja z pokonywania trudności związanych z leśną wyprawą w starym stylu może być doskonałym na to wszystko lekarstwem.

The Couch Potato Capital of Every State | 24/7 Tempo
Komfort jest najważniejszy?

Liczy się kontakt z przyrodą

Niektórzy twierdzą, że sprzęt jest nieistotny. Że liczy się tylko kontakt człowieka z przyrodą. Cóż, oczywiście to prawda, że kontakt z przyrodą jest najistotniejszy, ale… co to właściwie oznacza? Czy da się go od przedmiotów oddzielić? Toć ubiór i sprzęt są naszą nieodłączną częścią. Naszym ludzkim upierzeniem, futrem, kłami i pazurami.

Inny mamy bowiem kontakt z przyrodą idąc przez las boso, a inny w butach o twardej podeszwie. Inny jest kontakt gdy obserwujemy dzikiego zwierza gołym okiem, inny gdy przez lornetkę. Inaczej patrzymy na świat mając przy sobie aparat fotograficzny, inaczej bez niego. Bardziej gęsty jest las, gdy nie mamy ze sobą nawigacji satelitarnej; bardziej odludny, gdy brak nam telefonu. Inna jest nasza relacja ze światem przyrody, gdy zgłodniali otwieramy puszkę sardynek, a inna gdy samodzielnie zabijamy, patroszymy i pieczemy wyczekiwaną godzinami rybę.

W tym kontekście im starszy jest sprzęt – prymitywniejszy, dający mniejszą ochronę przed żywiołami, bardziej od nas wymagający – tym nasza zażyłość ze światem przyrody może być większa. Mniej odgrodzeni od świata zmuszeni jesteśmy bardziej żyć jego cyklem, w mniejszym stopniu jesteśmy jego panami, a w większym jego częścią.

Na ile możemy sobie pozwolić? Na tyle, ile chcemy. Nawet najnowocześniejszy sprzęt zostawi nam sporo miejsca na kontakt z przyrodą. A gdy będzie nam mało? Zrezygnujmy z czegoś. Zostawmy w domu latarkę i zobaczmy przez chwilę jak to jest żyć naturalnym cyklem dnia i nocy. Zamieńmy pancerne buty na miękkie łapcie albo i bose stopy. Relacja z przyrodą z pewnością się zmieni.

Wędrówka po lesie boso jest cudownym doświadczeniem. Jeśli jeszcze nie próbowaliście – spróbujcie koniecznie.

W prawdziwie trudnych warunkach

Kusi myśl, że w prawdziwie trudnych warunkach człowiek korzysta ze wszystkich dostępnych mu zdobyczy techniki i nie ma tego typu próżnych dylematów. Złudna to myśl. Owszem, wybierając się na wojnę partyzancką do dżungli zabrałbym zapewne dokładnie to, czego potrzebuję, najlepsze i najnowocześniejsze, ale rzecz w tym, że nie wybieram się i mało kto się wybiera. Najbardziej racjonalnym jest nie jechać tam przecież wcale.

Jeśli wielce trudna wyprawa nie byłaby jednak dziejową koniecznością, a dobrowolną eksploracją, chęcią dokonania czegoś wielkiego, to przyznam, że owszem, lecąc na przykład na Marsa też na pewno zabrałbym sprzęt jak najnowocześniejszy. Ba, nie leci tam jeszcze nikt, bo wystarczająco dobrej techniki jeszcze nie wynaleziono.

Na Ziemi era odkryć w znakomitej większości przypadków się już jednak skończyła, a era kosmosu jeszcze na dobre nie zaczęła. Żyjemy w czasach dla odkrywców jałowych i niektórzy muszą się sporo namęczyć, żeby głód przygód nasycić. Zdobywają ośmiotysięczniki bez tlenu, zimą albo bez tragarzy, jadą w głęboką dzicz w dziurawych portkach, ze świeczką szczęścia szukać, itd.

Stargate Universe keert terug dankzij Netflix | Entertainmenthoek.nl
A może bushcraft przyszłości przyjdzie nam (ludzkości) przeżywać na innych, dzikich… planetach?

Autorytet

Był dziewiętnastowieczny Nessmuk, a co ze współczesnymi autorytetami? Na fotografii ilustrującej ten post nieprzypadkowo znalazł się nieodżałowany Mors Kochanski i jego „superszałas”. Mors był nauczycielem sztuki przetrwania, mistrzem i autorytetem dla wielu ludzi. Napisał Northern Bushcraft – prawdziwą kopalnię wiedzy praktycznej, klasyczny poradnik radzenia sobie w kanadyjskiej dziczy. Uczył technik rozpalania ognia metodami prymitywnymi, obsługi i pielęgnacji siekiery, piły i noża, budowy szałasów, skręcania powrozów z naturalnych materiałów, sprawiania zwierzyny. Jednocześnie nie stronił od współczesnych materiałów. Jego pomysłowy „superszałas” to bardzo praktyczne schronienie pozwalające zimą obozować w komfortowych warunkach, przy wykorzystaniu bardzo prymitywnego (folia malarska i folia ratunkowa), choć współczesnego sprzętu. W jego rękach wszystko to trzymało się kupy. Było jak wierny, klasyczny nóż Mora Classic z węglowej stali, z drewnianą rękojeścią i… plastikową pochwą.

M. Kochanski

A co ze mną?

Do czego mnie samego te wszystkie rozważania doprowadziły? Z jakim sprzętem jeżdżę do lasu? Klasycznie czy nowocześnie? Ci, którzy śledzą mojego bloga, wiedzą, że jeżdżę na długie dalekie wyprawy ze starodawnym sprzętem. Nie jest to wierna rekonstrukcja historyczna, ale sprzęt w większości jest niemal wyłącznie „stary”. Dlaczego robię to właśnie tak, a nie w sposób bardziej wyważony, łączący zalety obu filozofii?

Lniana koszula, wełniane portki, skórzane mokasyny. Czarnoprochowy karabin, tomahawk, trochę suszonego mięsa i smalcu. I dzicz. Wielka, przepastna dzicz. Czego chcieć więcej od życia!

Po pierwsze dlatego, że jestem ciekawski. Mało kto tak robi obecnie, muszę więc wszystko sprawdzać na własnej skórze. Dręczy mnie, jakby to było wejść w buty Nessmuka, w sensie czysto technicznym. Sprostać leśnemu życiu tylko z naturalnymi materiałami i starą technologią. Męczy to, dręczy to, i pcha do lasu w starych portkach.

Po drugie dlatego, że to wspaniała, wciągająca przygoda.

Po trzecie – bo to wszystko jest bardzo ładne! Estetyczne i klimatyczne. Jest w starym sprzęcie magia. Zdążył się zadomowić w powszechnej świadomości, wielu bohaterów wspaniałych opowieści zdążyło go uszlachetnić. Płócienny płaszcz, noc pod gołym niebem przy ognisku – to wszystko wywołuje bardzo wiele pozytywnych skojarzeń. Bardziej od Beara Gryllsa imponuje mi Włóczykij.

Zwycięzca konkursu

Na koniec rozwiązanie konkursu. Po filmem EDC pojawiło się kilkaset odpowiedzi. Niemal wszystkie mają sens i niosą ze sobą prawdę, osobistą prawdę każdego z was. Tego, jak lubicie wędrować i spędzać czas na łonie natury. Musiałem jednak wybrać jedną. Wybrałem więc taką, która poruszyła mnie dodatkowo:

Wolę nie ograniczać się do jednego rodzaju sprzętu, nowoczesny czy staromodny, fajnie jest mieć coś nowoczesnego, ale jednak klimat robią sprzęty używane od czasów pradziadów, bo nie kojarzą się jednoznacznie z naszą obecną cywilizacją, która otacza nas z każdej strony, a dobrze jest od niej czasem odetchnąć pełną gębą.

Sławomir Mickiewicz

Przypomniało mi to Podróże z Herodotem Kapuścińskiego. Ten cytuje tam Eliota z lat czterdziestych XX wieku:

Bałem się, że mogę wpaść w pułapkę prowincjonalizmu. Pojęcie prowincjonalizmu wiążemy zwykle z przestrzenią. Prowincjonalny to ktoś, czyje myślenie ograniczone jest do pewnej marginalnej przestrzeni, której przypisuje on nadmierne, uniwersalne znaczenie. Ale T.S. Eliot ostrzega przed innym prowincjonalizmem – nie przestrzeni, lecz czasu. “W naszej epoce – pisze w eseju o Wergiliuszu w 1944 roku – kiedy ludzie skłonni są bardziej niż kiedykolwiek mylić mądrość z wiedzą, a wiedzę z informacją i usiłują rozwiązać problemy życiowe w terminach techniki, rodzi się nowa odmiana prowincjonalizmu, która zapewne prosi się o inną nazwę. Jest to prowincjonalizm nie przestrzeni, ale czasu; dla niego historia to jedynie kronika ludzkich wynalazków, które swoje odsłużyły i zostały wyrzucone na śmietnik; dla niego świat jest wyłącznie własnością żyjących, w której umarli nie mają żadnego udziału. Tego rodzaju prowincjonalizm niesie ze sobą tę groźbę, że my wszyscy, wszystkie ludy planety, możemy stać się prowincjonalni, a ci, którym się to nie podoba, mogą tylko zostać pustelnikami”.

Są więc prowincjusze przestrzeni i prowincjusze czasu. Każdy globus, każda mapa świata pokazuje tym pierwszym, jak są w swoim prowincjonalizmie zagubieni i zaślepieni, podobnie jak każda historia, w tym – każda strona Herodota – pokazuje tym drugim, że teraźniejszość istniała zawsze, bo historia jest tylko nieprzerwanym ciągiem teraźniejszości, a najbardziej odległe dzieje były dla ludzi wówczas żyjących ich najbliższym sercu dniem dzisiejszym.

Ano właśnie! Przestarzały sprzęt sprawia, że przełamujemy ramy współczesności. Uwalniamy się od niej. Stawiając na klimat i magię zamiast pragmatyzmu, umykamy definiującej nas cywilizacyjnej codzienności. Czyż nie o to w tym całym naszym leśnym szaleństwie chodzi?

9 uwag do wpisu “Bushcraft klasyczny czy nowoczesny?

  1. Jak zwykle celnie i w sedno.
    Ja się jednakowoż pytam brachu: gdzie trochę nowoczesności w postaci E-Booków?
    Przecie to by się jak ciepłe buły rozeszło.
    I w pewnych sytuacjach lepsze niż książka.

    Polubienie

    1. Czy ja Ci już kiedyś nie odpowiadałem na to pytanie? 😀

      Jestem ciężko harującym leniem. Jak coś mnie kręci albo jest absolutnie niezbędne to to robię, całej reszty krzywym kijem nie tykam. E-booki owszem mają potencjał i – patrząc ile razy muszę się z ich braku tłumaczyć – jest na nie zapotrzebowanie. Póki co jednak, zwyczajnie jest cała masa ciekawszych rzeczy do realizacji – kolejnych tytułów, wyjazdów.

      Wyjście na rynek z nową formą produktu, nawet jeśli sam bym tego nie robił (a skład książek robię sam), to dodatkowe obciążenie organizacyjne. Produkt musi być jak najwyższej jakości – to wymaga przypilnowania całego procesu. A trzeba pisać swoją książkę, tłumaczyć inną, weryfikować jeszcze inną, planować kilkutygodniową wyrypę i na tę wyrypę pojechać.

      Jak znajdę czas, będą e-booki. 🙂

      Polubienie

      1. Ajej jak ja czekam na e-booki. Mieszkam w inym kraju i e-booki będą dla mnie naprawdę wyjściem.

        Polubienie

  2. Przygodę z tą zabawą rozpoczelem od plastiku w postaci tarpa,śpiwora itd. Lecz od jakiegoś czasu kieruje się w stronę klasyki gatunku,szukając informacji o materiałach jakiś stosowali nasi poprzednicy z dawnych lat i tak trafiłem na tego bloga 🙂
    Podoba mi się tutaj. Zdrówka i udanych przygód.

    Polubienie

  3. Zdecydowanie jest mi bliższy ten oldschoolowy kierunek ale z domieszką odkrywania technologi już dawno odkrytych (powroźnictwo, konserwacja żywności, garncarstwo itd. ale w stylu archeo). Jest super nauczyć się czegoś nowego, dziś może nie zupełnie przydatnego ale jednak dającego super satysfakcję…

    Polubienie

  4. Ja nie wiem do której kategorii się zaliczam. Na samym początku zajawki odtworzyłem bazę jaką dysponował człowiek sprzed ery industrialnej, w naturalnym stylu.

    Od tego momentu chce po prostu przetrwać, wykorzystując wg własnego pomysłu współczesne „zdobycze”, ale tylko to co najszybsze/najtańsze w zdobyciu, sprawdza się przy wielokrotnym i częstym użytkowaniu, jest bardzo sprytnie pomyślanym ułatwieniem, ale bez czego w skrajnych warunkach jestem w stanie i tak przetrwać. . Dodaje to do swojej klasycznej bazy (cordurowe wzmocniena na wełnianych spodniach, rozciągliwe linki przy drelichowych ładownicach, poliestrowe worki kompresyjne do przechowywania i transportu śmieci i resztek itp itd).

    Nazwijcie jak chcecie, dla mnie to to taki złoty środek między romantyzmem, a pragmatyzmem. Najważniejsze że nie jestem półsyntetyczną istotą ubraną w przetopiony chemiczny granulat i uzależnioną od chińskich przedmiotów. Tylko zwierzęciem z naturalną skórą i futrem, które nauczyło się wykorzystywać współczesne „zdobycze” do własnych celów 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz