T(h)ermos

W czasie tych wędrówek ogromnie przydały się nam termosy. W południe zatrzymywaliśmy się na postój i wypijaliśmy filiżankę gorącej jak ukrop czekolady. Cóż to za wygoda móc tak pośród dalekich pól śnieżnych napić się bez żadnej fatygi gorącej czekolady!

– R. Amundsen

Gdy w 2013 roku wyruszałem na dziesięć tygodni obozować w głębokim borze amerykańskich Gór Skalistych, zabrałem ze sobą dużo sprzętu. Był hamak, śpiwór, karimata, kilka kilogramów mąki i smalcu, proch, ołów, flinta, duża plandeka i składana chata; pies, smycz i suchy prowiant; latarka, lampa naftowa, książki; kubeł, garnek, kocioł, czajnik; blaszany piec i zapałki; gumofilce, skarpety i cała masa innych skarbów. Miałem wiele, ale też wielu rzeczy mi brakowało. Siedziałem długimi dniami w lesie, a zima falami przychodziła i cofała się: śnieg zasypywał obóz, topniał i znów sypał. Noce były zimne, koza dziurawa, chata podszyta wiatrem. Nie miałem kontaktu z bliskimi, a jedynym towarzystwem było żółte niesforne bydlę rasy mieszanej.

Obozując wcześniej w takich warunkach przez weekend czy nawet przez tydzień miałem szansę poczuć smak trudnego leśnego życia, ale czym innym jest dać sobie w kość przez kilka dni, by szybko wracać do cywilizacji i regenerować się, a czym innym robić to miesiącami, gdy zmęczenie, wyziębienie i niedożywienie się kumulują, a człowiek nie tyle musi je przeczekać, co do nich przywyknąć.

Trudne były poranki. Budziłem się zziębnięty (śpiwór który w takich samych warunkach przez pierwszy tydzień czy dwa był komfortowy, po pięciu tygodniach okazywał się za zimny), z zesztywniałym od niewygodnego posłania karkiem. Klnąc i szczękając zębami wsuwałem gumofilce, wychodziłem na poranny mróz nasypać psu karmy, nalać wody do picia i wracałem do chaty przygotowywać swoje śniadanie.

Zimne poranki

W świecie czajników elektrycznych albo i nawet turystycznych kuchenek gazowych trudno sobie to może wyobrazić, ale zajmowało mi to codziennie dwie godziny. Zdejmowałem z kozy podsuszone minionego wieczora szczapki, rozpalałem je, czekałem aż się nagrzeje piec i zabierałem za wyrabianie ciasta na placki. I tak dzień w dzień, dopiero dobre dwie godziny po obudzeniu mogłem się cieszyć rumianym plackiem, parującym kakao i względnym, a ulotnym ciepłem chaty.

Zimno!

Czego mi w tym świecie brakowało? Czy żałowałem braku kuchenki gazowej? Nie bardzo, wykraczałoby to poza ramy prymitywnego obozu, którym oczywiście (pomimo trudów) bardzo się cieszyłem. Ze wszystkich rzeczy, które mógłbym zabrać, a nie zabrałem, najwięcej żałowałem termosu. Mając go oszczędziłbym sobie ogromne ilości czasu i pracy. Placki upiekłbym wieczorem, zagotował wrzątku, nalał do termosu i rano w ogóle nie musiałbym palić w kozie. Popiłbym wszystko gorącym kakao i byłbym gotów na trudy kolejnego dnia.

***

Dziś po latach żałuję tamtej decyzji o wiele mniej, bo dobra to była lekcja i wielka przygoda. Z różnych powodów na późniejszych wyprawach termosu nie miałem, ale przygotowując się teraz do kolejnej, zdecydowałem się go ze sobą zabrać. Od jakiegoś czasu staram się obozować wyłącznie ze starym, tradycyjnym sprzętem, rodzi się więc pytanie, czy termos nie jest aby zbyt nowoczesny? Ano jest i nie jest. Jeśli chcemy obozować w stylu dziewiętnastowiecznym albo wcześniejszym, to termos będzie anachronizmem. Jeśli jednak ciekawi nas pierwsza połowa XX wieku, to jest już jak najbardziej na miejscu.

W 1892 r., Sir James Dewar wynalazł „butelkę próżniową” – przyrząd o podwójnych ściankach (pomiędzy którymi była idealnie izolująca próżnia) służący do przechowywania silnie schłodzonych gazów. Nie opatentował swojego wynalazku i w 1904 r. dwóch Niemców założyło spółkę Thermos GmbH (czerpiąc z greki: Therme oznacza gorąco), a w 1907 r. sprzedało ją trzem oddzielnym firmom: w Anglii (Thermos Limited), Kanadzie (Canadian Thermos Bottle Co. Ltd.) i USA (The American Thermos Bottle Company). Wszystkie trzy rozpoczęły produkcję izolowanych butelek przeznaczonych głównie do celów spożywczych.

Butelka próżniowa Dewara.

Wprowadzone do sprzedaży termosy zostały szybko docenione przez ówczesnych eksploratorów. Mieli je na swoich wyprawach Shackleton, Peary, czy cytowany na wstępie Amundsen. W 1909 r. termos zdobył główną nagrodę na alaskańskich targach (Alaska Yukon Pacific Exposition) i siedem nagród na innych wystawach. Opracowanie w 1911 r. maszynowego procesu wydmuchiwania szkła zrewolucjonizowało i upowszechniło wynalazek.

Reklama Amer. Thermos Bottle Co.

No dobrze. Z termosu miał więc okazję korzystać już Horace Kephart (termosy można odnaleźć na kartach ówczesnych katalogów ze sprzętem obozowym, których przedruki dodaliśmy do pierwszego tomu polskiego wydania Księgi tradycyjnego obozowania Kepharta), a także Elmer Kreps, czy pierwsi skauci. Jeśli interesuje was obozowanie w starym stylu, takim z początku XX wieku (mnie jak najbardziej!), to termos jest już na miejscu.

Strona z katalogu Abercrombie & Fitch

Nie chcąc zabierać współczesnej aluminiowej wersji, czy nieco starszej, z plastikową obudową i szklanym wkładem (takiej jakie pamiętam z dzieciństwa), ale autentycznie przedwojennego wynalazku sprzed ery plastiku poszperałem nieco na aukcjach internetowych. Model który udało mi się kupić, jest z początku lat dwudziestych (czyli… ma sto lat!), blaszaną obudowę, blaszany kubek, ogromny korek i szklany wkład. Jest to termos oficerski, brytyjski, z pierwszych lat po I Wojnie Światowej.

Konstrukcją przypomina kankę na mleko
Ma szeroki wlew
…szklany wkład i blaszany kubek. Swoje już przeżył, czas na drugie życie!

Póki co grzeje półkę, ale jak przyjdzie wreszcie zima, to czekają go pierwsze próby! Jak długo trzyma ciepło, czy nie cieknie? Czy korek się aby nie rozpadnie? Zobaczymy. Póki co cieszy oko, a urody mu nie brakuje 🙂

Howgh!

7 uwag do wpisu “T(h)ermos

  1. A czy aby to nie jest próba usprawiedliwienia odstępstwa i dodania sobie odrobiny komfortu na wyprawie? Czy nie gryzie się to pomieszanie epok i sprzętu? Karabin czarno-prochowy przynależący do XIX i termos? Nie krytykuje, nie neguje – pytam tylko jak się z tym autor czuje :-), sam nie mając nawet w 1/100 Twojego doświadczenia.

    Polubione przez 1 osoba

    1. To zależy od charakteru wyprawy. Na wyprawie stricte XIX-wiecznej, gdzie chciałbym odtworzyć warunki życia z tamtego okresu – nie miałby miejsca. Na wyprawie w tradycyjnym stylu – to czy miałby miejsce zależy co rozumiemy przez styl tradycyjny. Jeśli chcemy poobozować w stylu z początku XX wieku, będzie OK.

      Jest w tej uwadze pewna racja – wiele współczesnych udogodnień turystycznych ma swój rodowód właśnie w tym okresie – przełomie XIX i XX wieku. Jeśli chcemy zaznać trudów starego obozowania bez żadnej taryfy ulgowej, to lepiej tych rzeczy unikać, nawet jeśli pojawiły się już wtedy. No ale nie każda wyprawa musi mieć taki charakter.

      A broń czarnoprochowa? Chyba powoli stała się po prostu moją bronią. Myślę że i na wyprawie ze sprzętem współczesnym byłoby dla niej miejsce.

      Polubienie

Dodaj komentarz