Namiot z prześcieradła

Gdy blisko dwadzieścia lat temu stawiałem pierwsze wyprawowe kroki w szkockich Grampianach, andorskich Pirenejach czy francuskich Alpach, ciążyła mi przytroczona do plecaka czteroipółkilogramowa trójka Alpinusa. Model „Weekend”: solidne obszerne igloo pozwalające dwóm osobom ze sprzętem wygodnie przespać w spokoju najgorszą burzę. Już jednak nawet wtedy w bardzo młodych kościach czułem, że z jego wagą coś musi być nie tak.

Alpinus Weekend 3. Cztery i pół kilograma nylonu.

Z czasem ewoluują nasze oczekiwania i ich świadomość. Pomimo pozornie zmieniających się czasów i z pewnością nieustannie zmieniającej technologii, to, co i jak będziemy nosić w plecaku wciąż w ogromnej mierze zależy od naszych doświadczeń i wiedzy. Dziś na przykład, gdy przyjdzie mi z jakiegoś powodu spakować do plecaka współczesny sprzęt (np. by dotrzymać nowocześnie wyekwipowanym kompanom kroku), najpewniej wezmę półkilogramową obszerną płachtę która… też pozwoli przespać w spokoju najgorszą burzę albo i zadowolę się maleńkim trzystugramowym ponchem, schronieniem które nie doda do wagi ekwipunku nic, bo i tak już służyć przecież będzie za przeciwdeszczowy płaszcz. Z drugiej strony znajdziemy dziś przecież i takich, którzy przy całej dostępnej ultralekkiej technologii nosić będą wielokilogramowe „pancerne” pałace. Dla komfortu i bezpieczeństwa, ma się rozumieć.

Jaki ma to związek ze starym światem obozowania? Ano taki, że czasy zmieniają się tylko pozornie. Tak samo jak dziś, tak i kiedyś jedni nosili się lekko, inni niekoniecznie. A także, co może zaskoczyć, gdy namiot potrafił ważyć pięć kilogramów, to płachta… kilkaset gramów. Ależ jak to?! Krzykniecie. Ano tak to.

Zanim zacząłem na poważnie wgryzać się w tematykę starodawnego sprzętu, ten kojarzył mi się z ciężkimi jak kara boska płóciennymi namiotami: harcerskimi, wojskowymi, z grubym namakającym i przemakającym płótnem, które można tylko wozić na pace Stara, łodzią albo transportować konno. Kojarzyło mi się to słusznie: niegdyś w namiotach stosowano grube gęsto tkane płótno, którego włókna po namoknięciu puchną uszczelniając materiał. Takie namioty stosowano i rzeczywiście wożono je autem, łodzią albo koniem. Takie płótno miał na przykład Szymon na naszej wspólnej pieszej wyprawie w 2018 roku, gdzie jego malutkie zadaszenie ważyło parę kilogramów (relacja tutaj).

Na tamtej wyprawie nasz sprzęt ogólnie był bardzo ciężki. Po powrocie postanowiłem wyprawę powtórzyć, ale na lekko. Starając się przenieść doświadczenia ze współczesnego obozowania, gdzie przez lata nauczyłem się drastycznie ograniczać wagę sprzętu, kombinowałem między innymi z wagą namiotu. Sięgnąłem do literatury. Inspiruje oczywiście lekkością bagażu Nessmuk, ale najwięcej pomogła lektura książki Kepharta, gdzie ten pisze o nieimpregnowanej bawełnie egipskiej używanej na poszycia lekkich schronień. Postanowiłem to sprawdzić w praktyce.

W czasach Nessmuka czy Kepharta bawełnę egipską (czyli bawełnę o dłuższych niż zwykle włóknach, a dzięki temu mocniejszą i wytrzymalszą, pozwalająca używać cieńszych włókien, bardziej ciasnego splotu i w efekcie niższych gramatur) stosowano na poszycia balonów i zwana była myląco „balloon silk” czyli jedwabiem balonowym. Czy był to dokładnie taki sam materiał jak dostępna dziś bawełna egipska – trudno powiedzieć. Szybkie przejrzenie internetu dało jednak rezultat: za kilkadziesiąt złotych można kupić dużej wielkości prześcieradła ze 100% bawełny egipskiej o gramaturze np. 130 g/m2. Nisko!

Kupiłem kilka prześcieradeł o wymiarach 2 m x 2,20 m, bawełnianą taśmę i zaniosłem do krawcowej, każąc je obszyć wkoło taśmą i doszyć pętelki (współcześni producenci tarpów nazwaliby je „punktami montażowymi”). Każda z połówek ważyła około 700 gramów, niecałe półtora kilograma na dwie osoby (porównajcie to z nowoczesnym Alpinusem z pierwszych moich wypraw!).

Pora na pierwsze próby przyszła gdy na miesiąc przed kolejną wyprawą testowaliśmy z Kubą sprzęt. Namiot nie ma stelaża, rozwiesiliśmy więc pomiędzy drzewami dwie plandeki razem, tworząc rodzaj namiotu. Deszcz nie padał, trudno więc niestety było o prawdziwą próbę. Pierwsza nasza myśl była jednak taka, że przy długości ledwie nieco ponad dwóch metrów będzie nam deszczem zawiewać z boków.

Po powrocie do domu poszedłem więc znów do krawcowej i poprosiłem o doszycie dwóch bocznych klinów. Waga każdej z połówek wzrosła do 950 gramów.

Jeśli wierzyć Kephartowi, ściany namiotu musiały być rozwieszane pod bardzo ostrym kątem, żeby woda miała możliwość spływać zamiast kapać. Nie wierzyłem mu jednak do końca i postanowiłem materiał dodatkowo zaimpregnować. Receptury impregnacji podają zarówno Nessmuk, jak i Kephart, ta druga wydała mi się prostsza. Kupiłem ałun i cukier ołowiany i namoczyłem namiot. Niespodzianka! Po pierwsze – prześcieradło które kupujemy w sklepie jest czymś nieokreślonym nasączone. Namiot po namoczeniu moją miksturą ważył mniej niż przed moczeniem, a to może tylko oznaczać, że czegoś więcej wypłukałem niż nasączyłem. Znalazłem też inne źródło, które podaje, że aby impregnacja była skuteczna, materiał należy moczyć w roztworze przez wiele dni, wtedy dopiero octan glinu będzie miał możliwość dobrze nasączyć włókna.

Wyprawa zbliżała się jednak już w tak zawrotnym tempie, że nie mając czasu na ponowną próbę, postanowiłem materiał zaimpregnować woskiem. Po długich godzinach pracy udało mi się nałożyć jego cienką i nierówną, dziurawą warstwę by przekonać się że to także jest bardzo długotrwały i ogromnie pracochłonny proces. Ostatecznie na wyprawę ruszyliśmy z bardzo słabo zaimpregnowanym namiotem.

Tym razem natura nie odpuściła. Pierwszego wieczora w lesie przyszła gwałtowna burza z piorunami. Burze towarzyszyły nam przez cały wyjazd. Burze z piorunami, deszczem, gradem i śniegiem.

Jak sprawdził się namiot? Pierwszego wieczora widząc nadciągającą nawałnicę zapomniałem o radach Kepharta i przyzwyczajony do współczesnego sprzętu rozwiesiłem plandekę bardzo płasko. Kilka chwil później namokła i zaczęła kapać w kilkunastu miejscach, a ja w burzy musiałem ją rozwieszać na nowo. Gdy to zrobiłem… stał się cud 🙂 Przestała przeciekać. Była zupełnie nasiąknięta, u jej dolnej krawędzi leciały krople, ale na mnie, skrytego pod nią, czasem tylko pryskały drobniutkie „mikro-kropelki” gdy ciężkie krople uderzały w materiał z takim impetem, że część wody przebijała się na drugą stronę. Nie były to jednak krople zdolne mnie w jakikolwiek sposób zmoczyć.

I tak było już przez resztę wyjazdu. Materiał był na tyle duży, że bardzo trudno było go mocno napiąć w każdym miejscu i tam, gdzie tworzył się „brzuch” woda zaczynała oczywiście kapać. Zaimprowizowałem agrafką dodatkowy punkt montażowy, by podciągnąć materiał i sprawdziło się to doskonale. Już w domu doszyję w tym miejscu dodatkową pętelkę.

Bardzo istotną zaletą namiotu było także to, że mogliśmy każdą z połówek rozwiesić osobno, najlepiej z ogniskiem pomiędzy nami. Tak też zrobiliśmy w miejscu, gdzie rozbiliśmy kilkudniowy obóz. Pozwalało nam to w czasie deszczu siedzieć w cieple, suszyć ubrania i gotować.

Ciekawostka: jednej nocy obozowaliśmy na wysokości 2400 m n.p.m. gdzie dopadł nas grad i całonocny opad śniegu. Rankiem namiot okrywało kilka centymetrów śniegu. Z lin wisiały sople. U nas, w środku było jednak na tyle ciepło, że ubrania były tylko mokre, nic nie zamarzło. Naszym schronieniem był ogrzewany ciepłem naszych ciał i izolowany warstwą śniegu dwukilogramowy namiot z prześcieradła, sznurka, mądrości dawnych pokoleń i odrobiny szaleństwa.

10 uwag do wpisu “Namiot z prześcieradła

  1. Osobiście brakło mi opisu jak wyglądał „demontaż” zamarzniętego prześcieradła. Patrząc na ostatnie zdjęcie zastanawia mnie , jak daliście rade rozmrozić i spakować w dalszą podróż oraz jak czasochłonne to było 😉

    Polubione przez 1 osoba

    1. Materiał nie był sztywny, miał raczej temperaturę wnętrza namiotu czyli lekko na plusie (może oprócz brązowych „drzwi”). Zwinęliśmy go bez problemu. Problemem były za to linki z naturalnych materiałów, które zamarzły na amen. Mieliśmy zapasowe, czas gonił, więc je po prostu poprzecinaliśmy (przynajmniej ja, na mojej połowie, nie wiem jak Kuba).

      Cały poranny obóz: rozpalenie ognia (krzesiwem tradycyjnym!), zagotowanie śniadania, podjęcie burzliwej dyskusji co robić dalej, zaimprowizowanie z pałatki przeciwdeszczowej dodatkowej warstwy ocieplającej i izolującej stopy, zwinięcie obozu i spakowanie plecaków, wszystko to zajęło nam dwie godziny.

      Polubienie

      1. Tak na lekcjach fizyki uczą jak woda spływa z dachu stromego i jak z łagodnego i jest to normalne ze przy stromym dachu będzie mniej kapać albo w ogóle.

        Polubienie

      2. Dachy wykonuje się z nieprzepuszczalnego materiału. Mogą być nawet poziome, jeśli mają odpływ.

        Nieimpregnowana bawełna jest nasiąkliwa i przepuszczalna. Nasiąka momentalnie i woda ma dwie drogi ucieczki: albo spływać wzdłuż materiału albo w poprzek (czyli kapać). Trick polega na tym, że przy wystarczająco ostrym kącie rozpięcia bawełny warstwa wody która jest wewnątrz materiału (a nie na zewnątrz jak w przypadku typowego dachu) utrzymywana jest tylko własnym napięciem powierzchniowym i w całości spływa do krawędzi. Gdy zadaszenie jest zbyt płaskie, to składowa grawitacji działająca w kierunku normalnym (prostopadłym do powierzchni materiału) przeważy napięcie powierzchniowe, przerwie film wodny i woda zamiast spływać zacznie kapać.

        To jest ciekawy problem, wykracza poza wiedzę nauczaną w szkole podstawowej i nie jest analogiczny do zagadnienia pochyłego dachu.

        Howgh.

        Polubienie

    2. Przepraszam, ale nie mogę powstrzymać się od tej małej złośliwości o Twoim zaskoczeniu dotyczącym kąta ustawienia ściany i mądrości dawnych pokoleń. Ta mądrość jak piszesz dawnych pokoleń, dziś jest nauczana w szkołach podstawowych na lekcjach fizyki. Serio! 🙂

      Polubienie

      1. Zawsze do usług. Nieustanne zadziwienie światem i chęć eksperymentowania masz u mnie jak w banku.

        W szkole uczą o zadaszeniach z nieimpregnowanej bawełny egipskiej?

        Polubienie

    1. Kurczę. Nie wiem, musiałbym mieć w rękach. Z tego co rozumiem z opisu, to bawełna egipska odnosi się do samego materiału, gatunku bawełny która ma bardzo długie włókna, a perkal odnosi się do sposobu tkania. Czyli mogą być tym samym (b. egipska tkana ciasno na perkal) ale nie muszą. Tak to rozumiem, ale nie musi to być prawdą, trzeba by zapytać dyplomowanego bawełnologa.

      Polubienie

  2. Próbowałeś impregnacji pokostem? Czy któryś z autorów których tłumaczyłeś stosował tę metodę?
    U mnie sprawdza się nawet przy dość płaskim rozłożeniu, a przecieka dopiero gdy zrobi się wspomniany przez ciebie „brzuch” i zbierze się przynajmniej z centymetr wody.
    Minusem jest na pewno bardzo długi czas schnięcia. Oczywiście da się ją już używać kiedy jeszcze płachta się lepi i śmierdzi, ale w pełni sucha i nielepiąca jest dopiero po wielu wypadach.

    Polubienie

Dodaj komentarz